Ocena:
oceń

rozmiar czcionki

|

|

poleć

|

drukuj

|

forum

|

2013-03-25 20:54:58

Moja historia Bożena Stańczyk

Część I – czy rak to wyrok?
Ten okres wzbudził we mnie refleksję i zadumę nad sensem życia.
Moja „przygoda” z rakiem piersi zaczęła się jesienią 1996 roku. Miałam własną rodzinę: męża, córkę, która wchodziła w dorosłość kończąc 18 lat i drugą córkę, która dopiero zaczynała życie – miała dwa latka.

Pod prawą piersią zauważyłam coś dziwnego w kształcie wklęsłej litery „V”. Sądziłam, że to wgniecenie od biustonosza i zaczęłam je obserwować. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałam o nowotworach. W tamtych czasach choroba ta była wielką niewiadomą – nie mówiło się o niej w telewizji, nie było artykułów w prasie, a komputer i Internet nie istniały w moim życiu. Nie wiedziałam gdzie mogłabym uzyskać poradę. Przeglądając lokalną gazetę, natknęłam się na ogłoszenie: „lekarz – choroby piersi, wizyty prywatne”. Bardziej dla własnego spokoju niż z obawy przed rakiem, udałam się na wizytę. Doktor obejrzawszy zmiany zadał kilka pytań i na miejscu zrobił biopsję cienkoigłową. Na wynik musiałam poczekać około dwa tygodnie. Narastały obawy, strach, a intuicja podpowiadała, że coś jest nie tak. Telefon z Łodzi w wiadomej sprawie odebrał mąż. Z wyrazu jego twarzy, z odmiennego niż zwykle tonu głosu wyczytałam wyrok.(nie przypadkowo użyłam tego określenia). W tamtym czasie moja wiedza dotycząca nowotworu złośliwego ograniczała się do obrazów członków rodziny, którzy w wielkich cierpieniach umierali na tę chorobę.
Jak nazwać emocje, jakich doznawałam?... – szok, paraliżujący strach. Przed oczami przebiegały kadry z przeszłości i przyszłość rodziny beze mnie. Ile czasu mi zostało?...
Operację zaplanowano za trzy tygodnie. Dzięki postawie rodziny owego sądnego dnia pokonałam pierwszy niepokój, ale i tak nie mogłam spać... W domu panowała cisza. Włączyłam telewizor na przypadkowy program i zobaczyłam relację ludzi doświadczających spotkań z aniołami. Zauważyłam, że uspokajam się i wyciszam. Kiedy się skończył, przełączyłam na inny i, o dziwo, był tam inny film o tych stworzeniach. W spokoju ducha usnęłam i postanowiłam, że czas rozpocząć walkę. Przecież już raz pokonałam śmierć (w 1992 roku rozlał mi się torbiel, wdało się zapalanie otrzewnej, tydzień spędziłam na OJOMie i wygrałam drugie życie).

Część II – spokojne oczekiwanie
Oczekiwanie na operację było, mimo wcześniejszych obaw bardzo spokojne. Uporządkowałam sprawy w pracy mówiąc dyrektorce o konieczności długiego zastępstwa w mojej klasie. Zrobiłam zebranie z rodzicami uprzedzając o konieczności zmiany wychowawcy na pewien czas. Powiedziałam rodzinie i przyjaciołom o tym, co mnie czeka. Zaczęłam przyjmować witaminy, żeby wzmocnić organizm. Szukałam w bibliotekach odpowiedniej literatury o chorobie i zdobyłam wiele materiałów.
Patrząc na ten czas z dzisiejszej perspektywy, mam wrażenie jakby napłynęła wtedy do mnie nowa energia i wola walki o przetrwanie.
Ten okres nauczył mnie trzeźwego i realnego spojrzenia na swoją sytuację.
Część III – operacja
26 listopada 1996 roku pojechałam do Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi w towarzystwie męża i starszej córki. Spokój, który osiągnęłam trzy tygodnie wstecz nadal mi towarzyszył. Pamiętam pozytywne odczucia dotyczące tego szpitala i korzystne wrażenie jakiego doznałam porównując go ze szpitalem w moim mieście. Był nowoczesny, przebywałam sama w dwuosobowej sali. Nawiązałam kontakt z sąsiadkami zza ściany, żeby się czegokolwiek dowiedzieć o zabiegu. Miła atmosfera, rozmowa z lekarzem chirurgiem i anestezjologiem, odszukanie kaplicy, modlitwa o zdrowie – to wspomnienia, które pamiętam z tamtego czasu. Byłam pewna, że wszystko będzie dobrze aczkolwiek zdarzały się też momenty panicznego strachu.
Mąż utknął na granicy polsko-niemieckiej, w wielokilometrowym korku, w domu tęskniły dwie córki. Nie było telefonów komórkowych. Była obawa lekarza, że guz jest przyrośnięty do żebra... Codziennie oglądałam programy telewizyjne informującym o stanie zdrowia Václava Havla, który miał operację na raka płuca w tym samym dniu co ja.
Ten okres nauczył mnie pokory.

Część IV – chemia
Podczas chemioterapii nauczyłam się cierpliwości.
Każda sesja wlewów była długim oczekiwaniem w kolejkach: do lekarza, po recepty, do apteki po leki, do gabinetu zabiegowego, a także tkwienie w korkach podczas dojazdów i przyjazdów z Łodzi. Lekarkę prowadzącą mnie podczas chemii zadziwiałam bardzo dobrymi wynikami krwi przed każdą sesją. Znosiłam je w miarę dobrze. „Przekonałam” własny organizm, że to dla jego dobra. Włosy się przerzedziły, ale nie wypadły całkiem. Cały ten półroczny cykl leczenia znosiłam cierpliwie i z pogodą ducha. Mimo wielu uciążliwości nie denerwowałam się jak robiłam to przed chorobą stojąc w kolejkach.

Część V – radioterapia
Była to lekcja priorytetowych wyborów.
Długo się wahałam, czy zdecydować się na ten cykl leczenia. Pani doktor wybór zostawiła mnie, a ja w domu miałam potrzebujące mnie dzieci. Po długiej walce z samą sobą, zdecydowałam się na wyjazd do szpitala. Rodzinę mogłam widywać tylko w weekendy. Dziećmi zajęli się dziadkowie i mąż. Nie były to łatwe dwa miesiące. Leżałam na dziesięcioosobowej sali w szpitalu imienia Kopernika. Nauczyłam się wzajemnych relacji z kobietami zmagającymi się z chorobą tak jak ja. Czułam kolejną, wielką mobilizację organizmu. Kiedy naświetlano mnie lampami, wyobrażałam sobie jak systematycznie wypalają się komórki rakowe. Urządzenia ciągle się psuły i trzeba było pozostawać w szpitalu dłużej i dłużej.
Po zakończeniu tego cyklu byłam poparzona. Moja skóra w naświetlanym miejscu była plątaniną zielonych, ropnych bąbli. Znosiłam to z pokorą i cierpliwością. Cieszyłam się powrotem do domu.
Tego lata (lipiec, sierpień 1997) była słynna powódź stulecia. Z wielką uwagą, będąc jeszcze w szpitalu, śledziłam wraz z koleżankami losy Polaków, którzy stracili z dnia na dzień dorobek całego życia. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego. Zza okien szpitalnych nie było widać dramatu powodzi, ale oglądając telewizję płakałyśmy nad losem rodaków, wpłacałyśmy pieniądze na akcje wspomagające.
„Mój krzyż”, który niosłam przez okres leczenia i lata systematycznych, corocznych badań znacznie mnie wzmocnił. Zmienił się także mój sposób myślenia o mnie samej, o rodzinie, o innych ludziach, o wzajemnych relacjach i miłości do życia, którego przed chorobą nie doceniałam dostatecznie.
Niedługo minie 17 lat od opisanych zdarzeń. Lekarze mówią, że jestem wyleczona.

poleć znajomemu drukuj skomentuj rss
Oceń artykuł:

Autor

Bożena Stańczyk

Forum

  • bozena_stanczyk (offline)

     

    Avatar

    2021-01-06 10:09:21
     

    Dzięki,życzę zdrowia
  • mariannanna (offline)

     

    Avatar

    2022-03-30 07:49:23
     

    pięknie napisane!
  • xiouken (offline)

     

    Avatar

    2024-09-26 11:26:30
     

    РАЗН19.9BettBettвещеЛосеразнцеркавтоKrzyЗаруDekoLiva EXPEJustAlex4CS2БараFiskDaviCasiRadiразнEmilXVIIExce WillWillCharPhilЮАПоКондDoctJeanGordБутоPhilавтоКоро RobeЗабанароAtlaTescИллюCaudLacaромаКе...

Poczytaj również

  • Avatar

    2022-11-06 08:50:50

    Interpretacja USG piersi

    Mam 49 lat. Proszę o interpretację wyniku usg: Piersi o budowie gruczolowo-tluszczowej. W piersi lewej na godz. 1. w tylnej...
  • Avatar

    2022-11-05 10:59:10

    Jaka powinna być zastosowana hormonoterapia

    Mam 66 lat. 6 lat temu zdiagnozowano u mnie raka piersi. Przeszłam mastektomię piersi prawej z limfadenctomią węzłów...
  • Avatar

    2022-11-05 10:55:28

    Interpretacja przypadku

    Invasive breast carcinoma - invasine lobular carcinoma G2, E-kadheryna (-), ER (+) 5/8, PR (+) 5/8, HER-2: 0 odczyn ujemny,...